Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — życie
Kiedy zaczynałam prowadzić stronę, dużo rozmyślałam na temat, o czym chciałabym wam opowiedzieć. Czy będzie to historia, jak jedna z wielu? Czy może jednak będę miała do zaproponowania coś więcej? Ostatecznie mój zapał i chęć tworzenia spowodował, że bez względu na wszystko postanowiłam spożytkować swoją energię, mam nadzieję, w słuszny sposób.
Dlatego jestem tutaj, piszę czasem o tym, co lubię — właściwie, jakby się tak zastanowić — jest to mój główny cel. Piszę więc o książkach i filmach, z czasem mam nadzieję zacząć o naszych podróżach. Pomimo tego, że wiem, jak duże znaczenie ma skupianie się na pozytywnych aspektach naszego jestestwa, ciężko czasem wprowadzić to w życie. Momentami czuję, że nie do końca postępuję słusznie. Zakłamuję rzeczywistość. Wydobywam z niej wszystko, co dobre, zupełnie pomijając trud, jaki nie rzadko pokonuję by osiągnąć swój cel.
Wszystko z umiarem
Nie zaskoczę was stwierdzeniem, że zdecydowana większość człowieków wręcz uwielbia babrać się w życiu zupełnie obcych sobie ludzi. Ale co to ma wspólnego z równowagą między szczęściem a nieszczęściem?
To moje własne, zupełnie nieobiektywne wnioski z obserwacji, jakie prowadzę od lat, dlatego nie utożsamiajcie się z nimi proszę. Z resztą, jak zapoznacie się z poniższym tekstem, sami się przekonacie dlatego nie warto.
Gdzieś w tym wszystkim musi być umiar. Jak mówi „przysłowie” — „za dużo to i świnia nie zeżre”. Tak właśnie jest, kiedy w nadmiarze oglądamy spreparowane idealne życie w social mediach, od którego można dostać co najwyżej raka. Jednak w dużym uproszczeniu, tak właśnie to wygląda. Trzeba pisać o ogromnym szczęściu, aby udowodnić przede wszystkim sobie, że nie jest tak źle, jak nam się wydaje i dla równowagi, czasem o słabościach, aby nie popaść w samozachwyt. Oczywiście ten zachwyt, to tak w cudzysłowie, bo przecież życie to podła torba, która i bez tego nas doświadcza.
Szczęście w nieszczęściu
Nieszczęściem jest, że żyję, natomiast szczęściem w tym nieszczęściu jest fakt, że mam świetną rodzinę. Walczyłam o nią, jak lwica. Nie to, że zawsze marzyłam o byciu matką na pełen etat, bo właściwie to beznadziejna ze mnie rodzicielka. Tak, wiem, nie powinnam się katować, nikt nie jest doskonały. Jednak ja naprawdę uważam, że jestem słaba w roli matki. Zabrzmi to egoistycznie, ale mimo wszystko odnajduję w tym świecie swoje szczęście, które w jakimś stopniu napędza mnie do walki o jutro.
Czytaliście ostatnie osiągnięcia swoich znajomych? Wpisy podsumowujące rok: czytelniczy, pracowniczy, rodzinny i co tam jeszcze jesteście sobie w stanie wymyślić. Oczywiście brałam poprawkę ta to oficjalnie wygłaszane szczęście, jednak gdzieś tam w głębi duszy zastanawiałam się, czym ja mogłabym się pochwalić.
I wiecie, co mi przyszło pierwsze na myśl?
Przeżyłam!
Tak, dobrze czytacie. Dla wielu nadwrażliwców, takich jak ja, czasem jedynym osiągnięciem lub powodem do dumy jest fakt, że przeżyli kolejny rok.
Wiem, jak popieprzenie to brzmi, ale zastanówcie się chwilę, czy nie sądzicie, że jest w tym coś pięknego?
Statystyki są nieubłagane — według WHO, co 40 sekund ktoś na świecie odbiera sobie życie, w Polsce — 15 osób dziennie. Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie taką skalę?
Niestety, na szczęście pracujemy całe życie, a nieszczęśliwe cholery trafiają się tu i teraz i psują wszystko, co wypracowaliśmy sobie przez lata.
Więc tak, jestem zadowolona ze swojego osiągnięcia i nie wstydzę się o tym mówić głośno, bez względu na fakt, jak bardzo jest komuś mnie żal w tym momencie.
Moje zrypane życie
Ten wpis to nie chwilowa słabość. Ci, co znają mnie troszkę dłużej wiedzą, że niczym dziecko potrafię się cieszyć z każdej najmniejszej rzeczy, drobnostki, ale jednocześnie jestem zdrowo pokręcona. Nie wynika to z mojego sposobu na siebie, taka po prostu już jestem.
Uczę się być miła, bo moja natura niestety nie specjalnie z tym współgra. Staram się ładnie w słowa ubierać to, co myślę, bo i tutaj powoli zaczynam liczyć się z uczuciami innych. Często też nie wiem, czego chcę, cierpię na permanentną „decyzjofobię”. Nienawidzę ludzi, a zarazem ich kocham. Odwagi też nie mam za grosz, ale za to lubię się wymądrzać i mówić innym, co mają robić. Lubię posiadać pieniądze, ale i równie bardzo je wydawać, co gorsza nie na siebie, a na innych, co ponoć jest normalne, bo horoskopy jednogłośnie twierdzą, że Byki tak mają. Często, kiedy już podejmuję decyzję, które w późniejszym okresie okazują się być fiaskiem, nie mam pretensji do siebie, tylko zazwyczaj do małża.
Naprawdę mogłabym tak jeszcze długo wymieniać swoje niedoskonałości, ale w zasadzie — po co. Każdy z nas posiada wady i na swój sposób ma zrypane życie. Zastanówcie się jednak, gdzie w tym wszystkim, mam na myśli wasze życie, jesteście wy sami. Czy przypadkiem nie tworzycie wokół siebie prowizorycznego szczęścia, takiego, które jest dla innych, a nie dla was samych? Zrypane życie można mieć pod wieloma względami, ale o tym, które z nich są tymi najgorszymi, świadomie lub nie, decydujecie sami.
Wiem, po tytule, część spodziewała się krwawego horroru i opisów mniej lub bardziej przykrych zdarzeń. Ale poczekajcie — dajcie mi czas — dopiero się rozkręcam.