Trudne czasy wymagają trudnych decyzji
Jest to wpis z serii: drogi pamiętniczku — więc nie uraczycie w nim żadnych mądrości, rad eksperckich, jedynie samo pierdololo, jakie w tej chwili mam w głowie, które muszę z siebie wyrzucić, inaczej „umrę na śmierć”.
Trudne czasy i trudne decyzje — wszystko, co spada na nas nieoczekiwanie, robi spustoszenie wokół człowieka i w jego głowie. Ciężar i powaga sytuacji często wymagają podejmowania decyzji. Jakie one będą? Raczej nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko będzie zależało od nas, naszego charakteru, doświadczenia życiowego, naszych oczekiwań, obaw, i wszystkiego, co w danej chwili ma dla nas znaczenie.
Co zrobić aby nie zwariować?
Nie wiem, naprawdę. Żadne złote rady nie działają. Niektórzy siedzą w domach od raptem kilku dni, ja natomiast od kilku miesięcy. Tak, nie był to mój dobrowolny wybór. W naszej okolicy jest problem z pracą i właśnie teraz, kiedy mieliśmy w planach przeprowadzkę, wszystkie nasze zamiary ponownie runęły z powodu koronawirusa. Moglibyśmy zaryzykować, ale w czasach kiedy ludzie nie szanują swojego zdrowia, nie wspominając o cudzym, raczej marne na to szanse.
Więc co tu robić? Czytać mi się nie chce, oglądać filmów też nie — dopadła mnie beznadzieja i brak chęci na robienie czegokolwiek. Czaty ze znajomymi już też nie kręcą, jak na początku. Jedyne co czuję to przesyt. Przesyt informacji na temat beznadziejnej sytuacji, w szczególności we Włoszech, wieczne niezadowolenie i ignorancja jednych względem drugich.
Trudne czasy wymagają trudnych decyzji — jak nad tym zapanować?
Nie wiem, czy wymaganie od siebie niemożliwego w takiej sytuacji jest w ogóle możliwe. To nie trening, gdzie ciało doprowadzamy do granic wytrzymałości, gdzie zmęczenie jest tak silne, że płacz jest jego jedynym ukojeniem. Czy szczęście, które następuje później, jest poprawnym odwzorowaniem tego, co się będzie działo w mojej głowie po zakończeniu tych trudnych czasów? Uważam, że dbanie o spokojny umysł jest tak samo ważne, jak dbanie o ciało. Jednak o ile ciało jest się w stanie szybko zregenerować, to czy taki sam efekt uda się uzyskać z głową przepełnioną strachem czy obawami? Bardzo mocno chcę wierzyć, że trudne chwile w końcu miną, a decyzje podjęte w ich czasie, okażą się być słuszne. Martwi mnie jedynie przetrwanie i zapewne jak się domyślacie, nie mam na myśli przetrwania fizycznego.
Prawdopodobnie jestem samolubna — myślę o sobie i swoich potrzebach. Wierzcie mi jednak, to nie jeden z tych stanów, gdzie da się potrząsnąć człowiekiem i powiedzieć mu: weź się w garść. Jest to bardziej złożony problem i tym bardziej trudny, kiedy ma się kochających ludzi wokół.
Wiem, ja też nie odnajduję w tym sensu.