Kronika Strasznego Dworku jako komedia kryminalna
Czy Kronika Strasznego Dworku jest komedią kryminalną? Już pędzę z wyjaśnieniami.
Otóż moim zdaniem jest, ale wszystko zależy, jakie macie podejście do tego typu powieści. Jeżeli miałabym przyrównać tę książkę do innych tego rodzaju, to bliżej jej do obyczajówki, jeżeli jednak miałabym oceniać według własnych kategorii, uważam, że jak najbardziej tak. Mamy „trupa/nie trupa”, mamy „prawie trupa” razy kilka, mamy dużo gadania, jak to przy dziewuchach często ma miejsce, i mnóstwo dobrego humoru.
Co mnie niezmiernie cieszy to lekkość, z jaką autorce przychodzi opowiadanie historii. Oczywiście w dalszym ciągu dużo się dzieje, i książka to bardziej jak skrupulatna kronika w kronice, ponieważ opisy są dość obszerne. Ada misternie opowiada każdy dzień niemalże ze szczegółami — kto, z kim, gdzie i dlaczego. Na początku faktycznie troszkę się niecierpliwiłam, ponieważ nie mogłam się doczekać tych wszystkich dziwnych i niepokojących zdarzeń, a historia, jak na złość, w żaden sposób nie chciała nabrać tempa. W pewnym momencie jednak tak bardzo się wkręciłam w opowieść, że nie byłam w stanie się od niej oderwać, i wcale nie miało to nic wspólnego z niewielką ilością czasu, jaka mi została na przeczytanie książki. W każdym razie, talent gawędziarza to Ada posiada — nie odczułam nigdzie wymuszonej z jej strony narracji.
Rodzina, przyjaciele i bliscy znajomi
Kronika Strasznego Dworku to nie tylko dziewuchy na wakacjach, to również rodzina.
Właściwie nigdy nie zapytałam Ady, co chciała czytelnikom przekazać, poza fajną i lekką rozrywką w postaci tej powieści. Mówi się, że autorzy często, nawet nieświadomie wplatają w swoje książki siebie samych. Tak właśnie stało się w przypadku Kroniki Strasznego Dworku. Choćby nie wiem, jak bardzo autorka starała się ukryć swoje prawdziwe oblicze, nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ książka aż kipi jej codziennym stylem bycia.
Być może nie o to chodziło, i jest duża szansa, że to ten moment, kiedy czytelnik odnajduje w książce coś więcej od tego, co sam autor chciał powiedzieć. Nie chciałabym umniejszać w żaden sposób temu wszystkiemu, co się wydarzyło w książce, ale moim zdaniem wątek kryminalny jest jedynie tłem całej historii. Najważniejsi są ludzie: rodzina, przyjaciele, znajomi, i ich relacje. Muszę przyznać, że to jeden z nielicznych momentów, gdzie człowiek aż pragnął być częścią tego wszystkiego.
Krótko o fabule
Główna bohaterka, Ada, ze względu na podobieństwo do dziedziczki rodu, otrzymuje w spadku piękną posiadłość. Wszystko wydaje się tak nieprawdopodobne, że sama Ada nie potrafi zrozumieć argumentów przemawiających na korzyść przejęcia przez nią schedy. Sami pomyślcie, kto „normalny” zgodziłby się przyjąć tak niesamowitą darowiznę od pani starszej, której się wydaje, że wszystko wie lepiej?
Tak samo, jak w przypadku Kalendarza z dziewuchami mamy w powieści wyżej już wspomnianych przyjaciół i rodzinę, którzy swoją obecnością mają pomóc głównej bohaterce w podjęciu ważnej decyzji. Stanowią oni również pewnego rodzaju tarczę ochronną dla dość bojaźliwej dziewczyny. Im więcej ludzi i ruchu, tym lepiej dla niej samej i jej samopoczucia. Przecież, kto chciałby sam sprawdzać, czy w starym, acz wyremontowanym pałacyku straszy?
Drobiazgowy plan, niczym kolonijne turnusy w ośrodkach wypoczynkowych, stworzony przez główną bohaterkę, dają jej możliwość przyjęcia pod dach licznej gromady ludzi. Jedni przyjeżdżają, drudzy wyjeżdżają, aby zaraz w ich miejsce pojawili się następni, i tak w koło Macieju.
Ada wraz z bliskimi miło spędza czas do momentu, aż uwaga wszystkich nie spocznie na dość dziwnych zdarzeniach, jakie mają miejsce na terenie posiadłości. Niebywałe przemieszczanie się obrazów, pojawiający się i równie szybko znikający intruzi i… nieszczęsne wypadki — to tylko nieliczne epizody, z którymi musieli radzić sobie domownicy.
Podsumowanie
Autorce udało się wykreować szereg żywych z krwi i kości bohaterów. Zaprezentowane w książce postacie, których nie sposób nie lubić, sprawiali wrażenie prawdziwych, co uważam jest ogromnym atutem. Nie doszukałam się również zgubionych czy zapomnianych wątków, które nie znalazłyby swojego zakończenia. Trafiłam na dwa momenty, gdzie postukałam się po głowie, myśląc: eeee…buja, nie możliwe — ale nic poza tym. Styl autorki też daje się poznać z tej lepszej strony, ponieważ powieść czyta się płynnie i dość szybko. Perypetie i zdarzenia dodatkowo są ubarwione dobrym poczuciem humoru, co nadawało książce lekkości w odbiorze.
Niesamowicie szybko zaprzyjaźniłam się z niektórymi postaciami. Szczególną uwagę zwróciłam na swoją imienniczkę Kasię, która jako kuchara (śmiech) nr 1, gotowała jak szalona. Znając Adę, tym razem mam na myśli autorkę, jestem w stanie uwierzyć, że Kasia faktycznie taka jest, niczym dzik w kartoflach (śmiech), orze, wyżywając się na przedmiotach, byle by nie na ludziach. Tak samo w powieści, ujście jej umiejętności i emocji miało miejsce w kuchni. Aczkolwiek pani autorko, przesadziła pani, bo ja rozumiem, że bohaterów było wielu i trzeba było nie lada umiejętności, aby wykarmić taką gromadę, ale żeby od razu wdawać się w szczegóły? Przysięgam, miewałam momenty, gdzie marzyłam o takim paszteciku czy pierogach — gdybym mogła, żarłabym z nimi wszystkimi.
Kolejną osobą, która przykuła moją uwagę, była Ania — ci, co mnie znają będą wiedzieli, dlaczego. Ania jest mistrzem poprawnej polszczyzny, który po stąpnięciu gołą stopą na klocek lego, nazywa rzeczy po imieniu (śmiech).
Oj, myślę, że mogłabym jeszcze tak długo wymieniać za co uwielbiam tę książkę, ale po co — przeczytajcie i przekonajcie się sami.