Jak łatwo zabić człowieka? Złe dobrego początki
Tak, mam pojęcie, jak brzmi powyższy akapit dla osób, którzy Pacjentkę mają już za sobą. Jednak nie mogłam zacząć inaczej, przede wszystkim ze względu na fakt, iż sam wstęp tak bardzo mnie zniechęcił do lektury, że byłam bliska porzucenia jej. Cieszę się jednak, że nie odpuściłam i że ciekawość okazała się być silniejsza.
Jeśli chcecie wiedzieć, w jaki prosty sposób można zabić człowieka — dosłownie i w przenośni, zapraszam do przeczytania całego artykułu poniżej.
Przede wszystkim miłość
Ceniona malarka Alicia Berenson i jej mąż Gabriel — fotograf, wiodą życie do pozazdroszczenia. Znani, rozchwytywani, szalenie utalentowani artyści, wspierający się wzajemnie w każdym najmniejszym przedsięwzięciu. Alicia w ciągu całej historii przedstawionej w książce, kilkukrotnie powtarzała, jak bardzo jest wdzięczna mężowi za jego upór i zapał. W sytuacjach, kiedy ona sama wielokrotnie wycofałaby się ze swoich planów, Gabriel zawsze stawał na wysokości zadania. Nie pozwalał jej rezygnować z siebie i swoich marzeń, pchając ją nieustannie w odpowiednim kierunku, dzięki czemu czuła się spełniona, jako malarka i jako żona. Nawet, kiedy wewnętrzne demony z lat dziecięcych, które wracały do niej w najmniej oczekiwanym momencie, nie mogły się równać z miłością, jaką otrzymywała od męża.
Radzili sobie z każdymi problemami, jakie napotykali na swej drodze — nic nie było w stanie ich powstrzymać. Ale czy na pewno? Czy to sielskie życie, jakie Alicia prowadziła u boku męża było prawdziwe, czy może jednak zwyczajną iluzją, w którą pragnęła wierzyć?
„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”
Na pytanie, czy jestem normalna, odpowiem z pełną odpowiedzialnością, że nie. Czy będzie to kłamstwo, czy może zwyczajny żart, również — nie. Jestem w pełni świadoma swoich wad i braków. Nie wiem natomiast, jak bym się zachowała w ekstremalnych sytuacjach, które wymagałyby ode mnie trzeźwego, racjonalnego myślenia. Tego właśnie dotyczą słowa Szymborskiej, które idealnie oddają sens zdarzeń, jakie zostały zaprezentowane w książce Pacjentka Alexa Michaelidesa. Nikt z nas nie jest w stanie powiedzieć, co by zrobił gdyby — są to jedynie nasze domysły. Do czasu, kiedy nie zostaniemy poddani prawdziwej próbie. Takiemu właśnie testowi uległa Alicia, i z wielu względów oblała go z kretesem. Nie wolno nam tłumaczyć zbrodni, jakiej się dopuściła, ale aby móc wydawać jakiekolwiek osądy, należałoby dobrze poznać jej historię. Nie twierdzę, że pomimo faktów, jakie zostały zaprezentowane w powieści, miała prawo wziąć broń, skierować ją w stronę głowy męża i wielokrotnie pociągnąć za spust.
Artystyczna dusza zagubiona w świecie dorosłych
Czytając książkę Pacjentka Alexa Michaelidesa, poznając powoli życie głównej bohaterki, momentami ciężko było mi odnaleźć sens historii. Oczywiście nie podlega dyskusji, że Alicia miała trudne dzieciństwo, które poniekąd ukształtowało ją na takiego człowieka, jakim była. Jednak nie potrafiłam zrozumieć wszystkiego, bazowałam jedynie na domysłach. Niewątpliwie dodaje to smaku powieści, ponieważ nie od razu jesteśmy w stanie zrozumieć tragedię, jaka rozgrywała się w głowie bohaterki.
Chyba każdy z nas chociaż raz w życiu z zawiązanymi oczami stał na krawędzi przepaści, gdzie każdy ruch, bez względu na to, w którą stronę, prowadził do katastrofy. A jeśliby dodać do tego wszystkiego kogoś, kto stoi za naszymi plecami i pcha nas ku rozpaczy? Nie wszyscy wstaną, otrzepią się i podążą ponownie przed siebie. Wielu zostanie gdzieś tam po drodze i nigdy nie zdoła się z niej wydostać. Właśnie w taki sposób określiłabym Alicie, która pomimo wielu podjętych prób wysupłania się z otchłani goryczy, zwyczajnie nie dała rady.
Mała nutka nadziei na lepsze jutro
Na początku książki poznajemy psychoterapeutę, który powoli snuje opowieść na temat tego, jak nim został i dlaczego tak naprawdę zależało mu na „uratowaniu” Alici. Theo Faber, bo o nim mowa, jest kluczową postacią w całej historii. To dzięki niemu dowiadujemy się, jakim on sam jest człowiekiem, ale co najważniejsze — kim była Alicia zanim została zabójczynią męża.
Z pozoru normalny facet, który stosuje niekonwencjonalne sposoby na dojście do prawy. Ze względu na trudne dzieciństwo i apodyktycznego ojca, równie bardzo skrzywdzony, co główna bohaterka. Tłumaczy czytelnikom, że aby być dobrym psychiatrą, czy też psychoterapeutą trzeba mieć w sobie coś z wariata. Gdzie w pewnym momencie życia nie chodzi o pomaganie innym, ale sobie. Tworzenie otoczki, która ma za zadanie wspomóc pacjentów w zrozumieniu ich położenia, czy sposobu ich postępowania, jest swego rodzaju jednoczesną terapią dla samego terapeuty. Faber nie kryje się z tym, że jemu samemu taki sposób podejścia do tematu uratował życie. Ale czy na pewno?
Jak łatwo zabić człowieka?
Zapewne zastanawiacie się, skąd pomysł na taki tytuł.
Myślę, że po części zgadzam się z Theo. Dzięki wywlekaniu na światło dzienne problemów innych, albo odsuwamy od siebie wszystko, co najgorsze, albo wręcz przeciwnie — utożsamiamy się z tym. W przypadku historii Alici nie mogłam wyzbyć się poczucia podobieństwa do siebie. Nie, nie mam na myśli czegoś namacalnego, widocznego z zewnątrz, ale — duchowego. Sama niejednokrotnie stosuję powiedzenie, że coś mnie zabiło i nie jest to oczywiście nic dosłownego, lecz ponownie — wewnętrznego. Sytuacje, kiedy coś doprowadza mnie do granicy wytrzymałości, po których nie wiem, czy zdołam się ponownie ponieść. Rozczarowanie i towarzyszący jemu ból i strach są tak namacalne, że aż parzą. Najgorzej jednak jest wtedy, gdy zabija nas osoba nam bliska, której powierzyliśmy całe swoje życie.
Więc, w jaki sposób można łatwo zabić człowieka? W każdy możliwy, to my sami wyznaczamy granicę naszej rozpaczy, linii, którą jeśli przekroczymy, może doprowadzić nas do miejsca, z którego nie będzie już odwrotu.
Podsumowanie
Zdaję sobie sprawę, jak bardzo się rozpisałam. I właściwie gdybym miała jakoś skrócić ten wpis do kilku zdań, napisałabym, że książka jest warta polecenia. Uważam, że wskazane jest mieć ją na uwadze, ponieważ jest to jeden z lepszych debiutów, z jakimi miałam do tej pory do czynienia.
Rozpad na czynniki pierwsze, w tym przypadku miały miejsce jedynie ze względu na fakt, że chyba zwyczajnie lubię brodzić w „ludzkim umyśle”. Pragnę wiedzieć, skąd w ludziach tyle tego wszystkiego, co ukazują nam na co dzień, zwłaszcza te negatywne „uniesienia”.
Wracając jednak do samej treści książki, mogę powiedzieć, że nie jest przewidywalna tylko do pewnego momentu, który de facto jest tuż przez zakończeniem powieści. Więc owszem, autorowi udało się zachować nutę intrygi do samego końca. Opisy i sam pomysł również uważam za udane. Obawiałam się jedynie narracji pierwszoosobowej, zupełnie niepotrzebnie, ponieważ świetnie się sprawdziła, jak w przypadku innej tego typu powieści. Gdybyście chcieli wiedzieć, co to za książka — zapraszam tutaj.